Od 8 sierpnia na Netfliksie możemy już zapoznawać się z 4. sezonem „The Umbrella Academy”. Nowy sezon jest już ostatni. Każdy z sezonów serialu kończył się zwyczajowym cliffhanger, którego nie zabrakło i tu. Niestety nie tak satysfakcjonującym, jak w przypadku poprzednich.
Drobna uwaga artykuł może zawierać spoilery.
The Umbrella Academy — początek
Serial oryginalny Netflixa na podstawie komiksu o tym samym tytule od wydawnictwa Dark Horse Comics autorstwa Gerarda Waya opowiada o grupie bohaterów. Nie takich normalnych, są oni niebanalni i dysfunkcyjni z syndromem „tatusia”. Narodzili się oni tego samego dnia. W niewyjaśniony sposób przypadkowe, niezwiązane ze sobą kobiety w ciągu chwili zaszły w ciążę i urodziły dzieci – było ich aż czterdzieści trzy. Siedmioro z nich zostało zaadoptowanych przez Sir Reginalda Hargreevesa, miliardera oraz przemysłowca, który stworzy The Umbrella Academy i wyszkolił swoje „dzieci”, aby ratowały świat. Tylko nie wszystko poszło zgodnie z planem. Rodzina i zespół rozpadł się w wyniku śmierci jednego oraz zaginięcia kolejnego z ich członków. Lata później ocalali członkowie rodziny, ponownie zjednoczyli się na wieść o śmierci Hargreevesa. Wszyscy współpracują, aby rozwiązać zagadkę związaną ze śmiercią ojca. Jednak rozdzielona rodzina po raz kolejny zaczyna się rozpadać z powodu odmiennych osobowości i umiejętności, nie wspominając o bezpośrednim zagrożeniu globalną apokalipsą.
I tak ogólny zarys historii już mamy. Każdy kolejny sezon przynosi nam to samo w innej odsłonie. Bohaterowie podróżują po czasoprzestrzeni, za każdym razem walcząc z innym antagonistą, bawią się w szpiegów, by na koniec znowu ratować świat przed apokalipsą, którą nomen omen sami wywołują. Umówmy się, obecnie kino superbohaterskie jest w trendach. Jest ono ukłonem dla fanów popkultury i komiksów, natomiast mimo szeroko posuniętej technologii, bardzo ciężko jest stworzyć coś oryginalnego, świeżego i przede wszystkim dobrego. Netflix i jego scenarzyści podołali z małym „ale”, którym zajmiemy się w innej części artykułu.
No to, co poszło nie tak?
Każdy z sezonów to małe arcydzieło kinematografii. Dostaliśmy X-Menów trochę w wersji Suicide Squad. Fenomenalne poczucie humoru, piękne sekwencje scen akcji i mroczny klimat. Umówmy się, nie jest to tylko historia o superbohaterach, scenarzyści zgrabnie wpletli historię o dramacie rodzinnym z wieloma wątkami psychologicznymi. Jest to historia o samoakceptacji i poszukiwaniu swojego miejsca w świecie.
To, co było charakterystyczne dla każdego sezonu to końcowy cliffhanger oraz niedokończone wątki, na których rozwiązanie musieliśmy czekać do kolejnego sezonu. Każdy rozwiązany wątek generował kilka kolejnych i tak wkoło. Wszystko było poprowadzone w taki sposób, że widz był usatysfakcjonowany i jednocześnie czuł niedosyt i potrzebował więcej. No i dostał do momentu 4 sezonu, który nomen omen przez platformę został podany jako finałowy.
Przede wszystkim zostaliśmy ograbieni z około czterech godzin, które mogły przeważyć znacząco na odbiorze tego widowiska. Każdy poprzedni sezon liczył 10 odcinków po około jednej godzinie długości, tutaj dostaliśmy tylko sześć. Żeby nie było, historia została przekazana w logiczny (w większości), sensowny sposób, dalej możemy zachwycać się pięknymi ujęciami, oraz otrzymaliśmy rozwiązanie wszystkich otwartych wątków i tu pojawia się nasze „ale”. Wątki zostały zakończone w bardzo spłycony sposób, pomimo że niektóre zasługiwały na zdecydowane rozwinięcie. Same podróże Numeru Pięć i Lili po różnych wersjach światów.
Mam wrażenie, że przez ograniczenie ilości odcinków zostaliśmy ograbieni z bardzo wartościowych treści, które zrekompensowałyby nam zakończenie. Samo wprowadzenie głównego antagonisty było za krótkie, motywy jego działania za szybko wyjaśnione. Natomiast zakończenie nielogiczne — tłuką nam przez cały odcinek, że niestety, ale żeby zapobiec apokalipsie tak naprawdę muszą się poświęcić, ponieważ nigdy nie powinni się urodzić. No i poświęcają — cała 8. A gdzie pozostałe 35 osób z nadprzyrodzonymi mocami? I teraz mamy dwie opcje albo dostaliśmy zwyczajowy cliffhanger i mimo wszystko dostaniemy kolejny sezon albo scenarzyści zapomnieli o genezie bohaterów, w co bardziej wierzę, gdyż na koniec dostajemy obraz bezpiecznego świata, któremu daleko do apokalipsy.
Odnoszę wrażenie, że przez presję czasu podczas produkcji oraz ograniczenie ilości odcinków, zamiast dopracowanego arcydzieła dostaliśmy trochę tak na odwal się, szybkie zakończenie. Dlatego po cichu liczę, żyjąc w moim małym delulu świecie, że te narzekania (btw. nie tylko moje) zostaną wysłuchane, uwagi wzięte do serca i jednak dostaniemy kolejny sezon, który może finalnie jako ostatni, zamknie już porządnie tę historię.