„Sick” – recenzja nowego horroru od Kevina Williamsowa, twórcy pierwszego „Krzyku”. W obsadzie między innymi Jane Adams i Marc Menchaca.
Parker (Gideon Adlon) i Miri (Bethlehem Million) to dwie nastolatki, które zmęczone są covidowym reżimem – postanawiają udać się na kwarantannę z dala od miejskiego zgiełku, do domku letniskowego rodziców jednej z dziewcząt. Posiadłość nad jeziorem ocieka bogactwem, w barku nie brakuje drogich alkoholi – szykuje się imprezowy weekend. Idylliczna wyprawa zamienia się w koszmar, gdy okazuje się, że dziewczyny nie są same. Na życie bohaterek czyha zamaskowany mężczyzna o krwawych intencjach.
Czytaj też: TOP 10 – najlepsze slashery w historii kina
„Sick” w reżyserii Johna Hyamsa to nowy horror typu stalk n’ slash, który pojawił się na platformie Peacock. Jeśli zarys fabuły wzbudził w Was mocne skojarzenia z serią „Scream”, to nie bez powodu. Scenarzystą filmu jest bowiem Kevin Williamson, który napisał fabułę pierwszego „Krzyku” z 1996 roku. Williamson postanowił powrócić do korzeni, czego dowodem jest już scena otwierająca „Sick” – wyraźnie nawiązująca do legendarnej sekwencji, w której Drew Barrymore wpada pod nóż Ghostface’a.
„Sick” to wciągający slasher, w którym pandemia koronawirusa i jej pokłosie zgrabnie zostały wplecione w fabułę filmu. Zamiast maski psychola filmowy zabójca nosi maseczkę ochronną i kaptur, zamiast skórzanych rękawic – dłonie skrywa pod rękawiczkami sanitarnymi.
W filmie wprost roi się od świetnych scen pogoni i ucieczek – najlepsza z nich to ta, kiedy zdesperowana Parker wypływa nocą na prowizorycznej tratwie w głąb jeziora, by zwiać prześladowcy (spoiler alert: i tak jest w stanie ją dorwać). Miejsce akcji jest okrojone (rzecz dzieje się w domu na odludziu i w otaczającym go lesie), ale twórcy umiejętnie i bystro ogrywają tę przestrzeń. Największym atutem filmu jest inscenizacja i reżyseria Hyamsa – sposób prowadzenia kamery, sugestywne oświetlenie planu, gra cieniem, zabawa perspektywą obrazu.
„Sick” to nieskomplikowany, ale też nienużący slasher w starym stylu, jednak uwspółcześniony fabularnie. Jego finału nie sposób przewidzieć, a prowadząca do niego walka o przetrwanie wciąga, intryguje, mrozi krew w żyłach. Jeden z lepszych slasherów od czasu „Inicjacji” Johna Berardo.